Kolejny film potwierdzający wyjątkowo marną kondycję polskiego kina offowego. Mierności, która zaczyna już nudzić i której możemy się spodziewać a priori, jeszcze przed zajęciem miejsca w fotelu przed ekranem. Cóż tutaj mamy? Otóż mamy tutaj kilka pomysłów narracyjnych, nieco "chwytów" bezrefleksyjnie zaczerpniętych z Davida Lyncha, trochę z Godarda i w zasadzie - to wszystko ...
Najwyraźniej sposobem na kino pana Bodo jest przerabianie motywów prawdziwych reżyserów, prawdziwych artystów. Jednakowoż - jeżeli właściwie rozumiem motywację tego grafomana srebrnego ekranu - nie kino jest tutaj najważniejsze.
Najważniejsze jest wymyślić sobie lansiarski pseudonim, lansiarsko postawić sobie irokezika, założyć lansiarskie okularki i później grać po knajpach rolę "andergrandowego artysty".